W tej książce dokonuję omówienia teorii psychoanalitycznych w świetle moich doświadczeń klinicznych. Trzy części tej publikacji łączy ponawiana we wszystkich próba przedstawienia moich aktualnych poglądów na temat niektórych historycznie ważnych pojęć analitycznych. W Części pierwszej piszę o seksualności, a za punkt wyjścia przyjmuję to, od czego tak naprawdę psychoanaliza się zaczęła – czyli histerię. W Części drugiej omawiam problematykę ego i superego, których wzajemny związek zajmował Freuda począwszy od środkowego okresu jego twórczości. W ostatniej części skupiłem się na zagadnieniach narcyzmu i zaburzeń narcystycznych, które w drugiej połowie XX wieku najbardziej chyba zaprzątają psychoanalityków.
(fragm. Słowa wstępnego)
Ronald Britton jest analitykiem szkoleniowym Brytyjskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego, cenionym autorem książek z dziedziny psychoanalizy. W przeszłości pełnił funkcję prezesa Brytyjskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego wiceprezesa Międzynarodowego Stowarzyszenia Psychoanalitycznego. W swoich pracach wiele uwagi poświęca zagadnieniom klinicznym, ale interesują go także związki psychoanalizy z literaturą, filozofią i teologią.
Spis treści
Słowo wstępne
Część pierwsza
SEKS I ŚMIERĆ
Rozdział pierwszy
Histeria (I): Anna O.
Rozdział drugi
Histeria (II): Sabina Spielrein
Rozdział trzeci
Histeria (III): przeciwprzeniesienie erotyczne
Rozdział czwarty
Kobiecy kompleks kastracji:
wielka pomyłka Freuda?
Część druga
EGO I SUPEREGO
Rozdział piąty
Nieświadomość w praktyce
Rozdział szósty
Pojęcie ego
Rozdział siódmy
Wyzwolenie spod władzy superego
Rozdział ósmy
Superego destrukcyjne dla ego
Rozdział dziewiąty
Humor i superego
Część trzecia
NARCYZM
Rozdział dziesiąty
Narcyzm i zaburzenia narcystyczne
Rozdział jedenasty
Narcystyczne problemy
w dzieleniu się przestrzenią
Rozdział jedenasty
Narcystyczne problemy w dzieleniu się przestrzenią
Przyczyny nerwic, jak wykazał Freud, tkwią w naszej rzeczywistości psychicznej, którą łatwo mylimy z rzeczywistością materialną. Prawidłowość ta najsilniej uwidacznia się w pełnym fantazji postrzeganiu przez nas przestrzeni fizycznej. Najbardziej problematyczne przykłady stanowią jednocześnie najlepszą ilustrację przeżywania przestrzeni umysłowej jako przestrzeni fizycznej. Dwa proste przypadki: kobieta mieszkająca samotnie w dużym mieszkaniu czuje, że się dusi; przytłaczają ją niechciane myśli i nieproszone wspomnienia. Otwiera okna, otwiera drzwi, krąży po pokojach, przestawia meble; wreszcie ucieka z mieszkania i wychodzi na ulicę. Zdarza się to codziennie. Inny człowiek, mężczyzna, stojąc na dworcu kolejowym zaczyna zauważać, że wszystkie przedmioty na peronie odsuwają się od niego. Czuje się coraz mniejszy, powiększa się odległość a wraz z nią otaczająca go pustka. Peron rozciąga się w nieskończoność, a nogi mężczyzny wydają się krótkie i słabe. Chorobliwe myśli tego człowieka, poprzedzające niepokojące doznania, ogniskowały się wokół poczucia osamotnienia, niemożności wprowadzenia zmian oraz obawy, że nie potrafi wejść z nikim w kontakt. Żyjemy i poruszamy się w przestrzeni fizycznej, ale jest ona jednocześnie przestrzenią psychiczną; postrzegane przez nas kształty i rozmiary stanowią przedłużenie naszych własnych stanów umysłowych.
Tym, co łączy wspólne życie z drugą osobą oraz podjęcie psychoanalizy to między innymi problem dzielenia myśli i przestrzeni z drugą osobą. W analizie często zdarza się, iż pacjent i analityk doświadczają trudności w dzieleniu się pojęciami, ale bywa również, że prawdziwym problemem staje się dzielenie gabinetu. Podobnie też w małżeństwie trudno bywa nam dzielić się przestrzenią; czasem trudność ta dotyczy sypialni, innym razem kuchni, prawdopodobnie jeszcze częściej – biurka czy pokoju do pracy. Zarówno w małżeństwie jak w analizie dzielimy nie tylko przestrzeń fizyczną, ale i psychiczną. Stanowi ona pomieszczenie, w którym mieści się umysł drugiej osoby, umeblowane jej myślami. Ogranicza nas i przeszkadza nam nie tylko rzeczywistość materialna; psychiczna rzeczywistość drugiej osoby wysyca jej treści bardzo silnym znaczeniem – dany obszar staje się przepojony czyimiś poglądami, dany pokój – czyimiś dobrymi intencjami, kozetka czy łóżko – czyimś pożądaniem, a dana aranżacja wnętrza wymaga uzgodnienia.
Wybitny szesnastowieczny eseista, Montaigne, zbudował osobną wieżę przy zamku, w którym mieszkał wraz z żoną. Pracownia twórcy znajdowała się na szczycie owej wieży, a dostać się do niej można było jedynie z dołu. Podobnie jak przewodnik turystyczny, który zwrócił na to naszą uwagę, zastanawialiśmy się, czy Montaigne nocami wędrował po wąskim, odsłoniętym parapecie, łączącym jego wieżę z sypialnią żony. Edward Hopper – dwudziestowieczny malarz amerykański – żył, w odróżnieniu od renesansowej Francji Montaigne'a, w czasach i kulturze promującej „wspólnotowość”. Dzielił pracownię malarską z żoną, także artystką. Jednak chcąc pozostać razem, po jakimś czasie zmuszeni byli namalować na podłodze studia szeroką, białą linię, której żadna ze stron nie mogła przekraczać.
Po obejrzeniu architektonicznych rozwiązań dla problemu utrzymywania prywatnej przestrzeni umysłowej w domu Montaigne'a zaciekawiłem się, czy ów mistrz introspekcji miał coś do powiedzenia na ten temat – i rzeczywiście. W eseju zatytułowanym „O trzech rodzajach obcowania” pisał o swej „wieży”. Tytułowe trzy rodzaje obcowania dotyczą związków z mężczyznami, z kobietami i z książkami:
Biblioteka mieści się na trzecim piętrze wieży (...). Spędzam tam i największą część dni, i najwięcej godzin dnia: nigdy nie pozostaję tam na noc (...). [Izba biblioteczna] Ma trzy okna ze swobodnym i rozległym widokiem i szesnaście kroków średnicy (...) podoba mi się, iż jest [to miejsce] nieco ustronne i strome, tak dla ćwiczenia w ruchu, jak też, aby oddalić ode mnie ciżbę. To jest moja siedziba: staram się zachować jej pełne władztwo i umknąć ten jedyny kącik i małżeńskiej, i synowskiej, i towarzyskiej wspólności; wszędzie indziej władza moja jest jeno słowna, w istocie swej zasię niepełna. Biedny jest, moim zdaniem, kto nie ma w domu miejsca wyłącznie dla siebie, gdzie by się mógł cieszyć własnym towarzystwem, gdzie by się mógł ukryć! (Montaigne, 1985, t. III, s. 74–75).
(...)
Jeśli zdecydujemy się na życie z drugą osobą w intymnym związku – nieważne, czy jest to ktoś przeciwnej czy tej samej płci i czy związek ma charakter formalny – staniemy przed problemem dzielenia się przestrzenią fizyczną i umysłową. We współczesnym świecie nieformalnych kontaktów seksualnych zdarza się, że ktoś – kierowany lękiem przed zamkniętą przestrzenią małżeństwa – wyobraża sobie, iż może uniknąć wspólnego pokoju, zamieszkując w nieokreślony sposób w przedsionku. Jednak zachowuje się w taki sam sposób, w jaki zachowywałby się po drugiej stronie progu. Taka osoba wyobraża sobie, że po drugiej stronie znajduje się królestwo rodziców, w którym nie chce mieszkać. Nie chodzi mi tutaj o kulturowy czy rodzinny patriotyzm i sugerowanie, że ktoś powinien chcieć żyć w owym królestwie; wskazuję jedynie, że – czy chce, czy nie – to się już dzieje. Osoby, o których mówię, przypominają ludzi wyobrażających sobie mimo średniego wieku, że wciąż całe życie jeszcze przed nimi. To, co dzieje się w analizie, uznają za próbę kostiumową, a nie za sam występ; nie zdają sobie sprawy, że taki właśnie jest ich osobisty sposób bycia w analizie, czy też bycia w małżeństwie. Mogą czuć pokusę, by mgliście wyobrażać sobie, że „prawdziwa” analiza czy też „prawdziwe” małżeństwo wydarzą się później, z inną, jeszcze nie poznaną osobą, w nieokreślonej przyszłości. Zatem zarówno w analizie, jak i w małżeństwie, uważają, że wciąż jeszcze stoją na progu. Paradoksalnie może prowadzić to do niekończących się, niezadowalających relacji, bądź też – w podobny sposób – do niekończącej się analizy. To, co nigdy się właściwie nie zaczęło, nie może się odpowiednio skończyć.